Dzisiaj mieliśmy bardzo turystyczny dzień. Takie turystyczne dni tacy turyści jak ja lubią najbardziej. Zawsze marzyłam o tym, żeby jak już będę duża, zostać turystą. Ustawiać dzieci pod fontanną lub pomnikiem i zdejmować je kamerą ze wszystkich stron. A potem przez 3 godziny oglądać z rodziną i przyjaciółmi oglądać fascynujący film o tym, jak idziemy przez plac, albo o tym, co znajduje się za oknem pociągu relacji Warszawa-Łódź (pewni japońscy turyści nagrywali coś takiego przez całą drogę, autentycznie). Fascynuje mnie również – jak niektórzy zapewne wiedzą – kiczowata fotografia turystyczna. Fascynacji tej dałam dziś się uzewnętrznić na wiele sposobów – mam zdjęcie z palmą i z zachodem słońca, a Szymek ma zdjęcie, jak trzyma między palcami budynek kongresu. Tam, gdzie dzisiaj byliśmy, były też sportowe wyczesane autka, żywcem zdjęte z najbardziej kolekcjonerskich turbówek, i bardziej turystyczni turyści niż my robili sobie z nimi zdjęcia, ale my nie mieliśmy odwagi. Jednak to, co fascynuje mnie najbardziej w byciu turystą, to wyglądanie jak turysta. Ogromnie podniecają mnie wszelkie turystyczne szmatki, gadżety i akcesoria. Jedną z moich ulubionych rozrywek na wczasach w turystycznych miejscach jest poszukiwanie wśród zwiedzających Turysty Idealnego, którego roboczo nazwałam Dwukwiatem. Nie będę opisywać poszczególnych detali stroju i wyposażenia takiego turysty, bo na pewno wiecie, o czym mówię i nic z moich odkryć na pewno Was nie zdziwi. Ale co może Was zdziwić i zdziwiło dziś mnie przeogromnie, nie mówiąc o tym jak wpłynęło na mój ogląd samej siebie oraz na moje dalsze życie, to to że dowiedziałam się dziś, że wyglądam jak gringo. Gringo to nie tylko Amerykanin, to każdy kto w Ameryce Łacińskiej posługuje się językiem angielskim. Mimo że staram się uruchamiać mój hiszpański, jestem gringo jako żywo. I jeszcze podobno jak gringo wyglądam – oprócz względów oczywistych – niebieskich oczu, jasnej skóry i nieprzeciętnego koloru włosów – ubieram się jeszcze za kolorowo. Wyglądam oczywiście tak samo jak na co dzień w Polsce, ale to czyni mnie gringo jeszcze bardziej. Dla mnie to oczywiście turystyczny komplement i mi w to graj, to, co dziś usłyszałam, poprawiło mi humor na cały dzień i rzuciłam się w czarowny świat zwiedzania, fotografowania i bycia turystą pełną gębą!
Byliśmy dziś na turze po Ministerstwie Spraw Zagranicznych z darmowym przewodnikiem i całą grupą innych turystów. Bardzo bawi mnie dreptanie z sali do sali za przewodnikiem, czas na robienie zdjęć i zakaz robienia zdjęć z niewiadomych powodów w różnych miejscach. Bawi mnie niedotykanie eksponatów, niechodzenie po czternastowiecznych dywanach i nierobienie zdjęć z fleszem. Bawi mnie wyszukiwanie przez zwiedzających tysiąca miejsc, żeby sobie przysiąść podczas tego, jak przewodnik mówi. Bawi mnie chodzenie przez nich po czternastowiecznych dywanach, robienie zdjęć ‘na kumpla’ z eksponatami, wszystko oczywiście z fleszem. Dzisiaj więc byłam w swoim żywiole! Szczególnie, że przewodnik mówił po portugalsku. Więc mogliśmy sobie wszystko dokładniej poobserwować:)
(by Aleksandra S.)