Koniec końców, jestem w Campo Grande.
Czerwonej czy brązowej ziemi, jak obiecywała Wikipedia nie ma. Jest za to nowoczesny dworzec autobusowy, wi-fi, UTC-4 i yerba mate. Tak, w końcu ojczyzną roślinki, którą tak namiętnie pijam jest Paragwaj a granica jest oddalona o 200km (a w kraju odrobine mniejszym od Europy to rzut kokosem). Yerbę (tutaj nazywaną chimarrão) piją wszyscy: kierowcy autobusów mają specjalne schowki z których wystaje naczynie z suszem, dziadkowie odprowadzający wnuczki do szkoły targają ze sobą termosy a w parku na stoliku do gry w domino oprócz płytek stoi też chimarrão. W ichniejszej Hali Mirowskiej są stragany, gdzie sprzedają mieszanki z Yerby na kilogramy, oferują 1000 różnych mate i 1000 różnych bombilla. Strach pomyśleć, co dzieje się w samym Paragwaju. Podobno na ulicy stoją nawet automaty z wodą, żeby każdy obywatel mógł zalać swój susz, kiedy najdzie nań ochota.
Samo miasto dopiero co zaczynam poznawać. Z tego co uprzedzili mnie hości, nie ma tu za wiele do oglądania, ale to się jeszcze okaże. Mam broszurę z zaznaczonymi najważniejszymi miejscami do zobaczenia, a także zapewnienie ustne, że zostanę zabrane do największego parku w Ameryce Łacińskiej, w którym żyją tutejsze zwierzęta. Podobno wyglądają jak szczury, tylko są większe i bardziej.
Mój host nazywa się Kenzo Minata i pochodzi z Japonii. W samym mieście jest wielu obcokrajowców, zwłaszcza emigrantów z Okinawy, Arabów i Niemców. Razem w domu mieszka jeszcze 4 innych kolegów i nieduży basen na podwórku. Mimo, że ich angielski jest wątpliwej natury ciągle zagadają i starają się coś opowiedzieć. (Basen raczej się nie odzywa) Są przesympatyczni, towarzyscy i jedzą dużo pizzy. Pod koniec dnia zabrali mnie na mecz piłki nożnej. Okazało się, że nie będę europejskim widzem, tylko mam grać z nimi. Dostałem specjalny strój i zostałem zapędzony na boisko. Ostatni raz grałem z 5 lat temu, więc bałem się za każdym razem jak piłka leciała w moją stronę. Na szczęścicie nie zhańbiłem się za bardzo! (A o to nietrudno, bo chłopaki pytani o Polskę odpowiadają: Podolski i II Wojna Światowa) Po powrocie był jeszcze granie na konsoli a sąsiad Kenzo zaprosił mnie na koncert. Nie poszedłem, bo zanim wyszliśmy, wyczerpany zasnąłem…
Na początek trochę chaotycznie, ale to z nadmiaru wrażeń.