W Campo Grande czuję się jak na koloniach, tylko takich zagranicznych. Jest wesoło, beztrosko, świeci słońce, a ja się obijam. Okazało się, że chłopaki mieli rację z tymi zabytkami, bo faktycznie jest niewiele do zobaczenia, oczywiście w takim turystycznym sensie. Brasilia ustawiła poprzeczkę wysoko, także z Campo Grande wyjadę głodny muzeów, zabytków, pomników, memoriałów i innych, podobnych atrakcji.
Absolutnie jednak nie jest nudno. Ludzie są przesympatyczni i traktują mnie jak dawno niewidzianego krewnego lub po prostu zioma z brazylijskiego boiska. Generalnie proceder ten polega na przedstawianiu mnie innym, składaniu wizyt w ich casa, odwiedzaniu ich w pracy itd… A to nie koniec niespodzianek. Miałem wyjechać z Campo Grande dzisiaj, jednak jak się okazuje wieczorem jest impreza na 50 osób. Muszę więc zostać. Będzie muzyka na żywo (lokalne gwiazdy: http://www.youtube.com/watch?v=POvJxrqbuH0 ), galaretka zmieszana z wódką i chicas w basenie (albo odwrotnie). Podobno też mam być europejską atrakcją, która przyciągnie więcej atrakcyjnych koleżanek (i nieoficjalnie jestem przedstawiony jako Simon-love).
Dzisiaj krótko, bo wieczór jest napięty. Właśnie wróciłem z pokazu capoiery (brat Leo jest nauczycielem capoiery) (a Leo to sąsiad, który też ma dready, kolczyki, tatuaże, brodę itd, więc już została mi przylepiona etykieta młodszego brata), teraz oglądamy brazylijskie Playboye z 1999 roku, a za chwilę wyruszamy na miasto.