W La paz jest do d… z temperaturą;) To tak na początek, muszę się wyżalić. Jak nie ma słońca to termometry wskazują nawet 5 stopni. Jak tylko słońce zaświeci, to człowiek się praży. Koniec narzekania.
Okazało się, że w dzień mojego przyjazdu organizowana w mieście była Wielka (naprawdę wielka; trwała 6h) parada tancerzy z całego kraju. Ot takie folklorystyczne dzień dobry.
Moje obawy sprawdziły się. W La Paz wydaje się być więcej turystów niż miejscowych. Także wszystko jest dostosowane pod nich. Powiedzmy, że jest tutaj tyle naturalności, ile na Krupówkach. Mimo szczerych chęci nie polubiłem się z tym miejscem. Ulice są brudne, a nieprzyjemny zapach jest czasem tak silny, że można by było go pokroić w kawałki i sprzedawać jako tani materiał budowlany. Owszem kilka zabytków jest ciekawych (jak np. kościoły robią naprawdę wielkie wrażenie), ale generalnie La Paz jest wielką agencją turystyczną w której można kupować wycieczki do okolicznych atrakcji. Tych jest całkiem sporo. Jedną z nich np. jest zjazd rowerem po tak zwanej drodze śmierci. Wszystko co ma w nazwie „śmierci” staje się momentalnie atrakcją turystyczną;)
CouchSurfing dalej nie działa, więc zatrzymałem się w nieoficjalnie najwyżej położonym Irlandzkim hostelu;) Jest przyjemnie, choć jakoś nie mogę wczuć się w klimat ludzi, którzy nigdy nie rozstają się ze swoim przewodnikiem i tylko o swoich kolejnych wycieczkach potrafią rozmawiać. Mam nadzieję, że CS postanowi zadziałać w kolejnych miejscach.
Mimo tego wszystkiego znalazłem tutaj swoje miejsce. To plac zabaw zorganizowany na jednym z wyższych wzniesień. Z góry miasto wygląda znakomicie. Nie ma tego hałasu, smrodu i turystów. Znaleźć można za to wiele pozytywnej energii i Wspaniałą perspektywę na miasto i okolice. La Paz nadaje się tylko do podziwiania "z góry". Odkryłem też tutaj moje nowe ulubione słodycze ever. To winogrona w polewie takiej jak są zazwyczaj lizaki. P r z e p y s z n e!