Wiele jest przyczyn tej podrozy. Jednym z istotniejszych powowdow bylo Machu Picchu. Dawno temu, dostalem na gwiazdke album z ‘cudami’ tego swiata. Kiedy przegladajac ksiazke zobaczylem MP, pacnalem palcem na zdjecie i powiedzialem: ‘O! Tutaj pojade’. I pojechalem. Kilkanascie lat pozniej.
A raczej poszedlem. Bo na MP mozna dostac sie na tyle sposobow, ile jest pieniedzy w portfelu. A wiec dla turystow przewidziano opcje od helikoptera przez pociag, prywatne jeepy, po osiolki i trampki. Oczywiscie moj portfel nie grzeszy z przejedzenia, wiec wybralem najtansza opcje. A taka jest pojsc na piechote. Bez zadnego biura podrozy czy przewodnikow. I da sie. Jesli kogokolwiek to interesuje, to poszedlem przez szlak zwany Salkantay (tak sie nazywa wlasciwie duza gora po drodze, ale zwyklo calosc sie tak okreslac) Droga ta zostala zaliczona przez National Geographic jako jedna z 25 najladniejszych na swiecie. I rzeczywiscie widoki na 4600 m n.p.m. zapieraja dech. (Dech zapiera tez niewielka ilosc tlenu w powietrzu, ale to inna bajka). Pokonalem w ten sposob kilkadziesiat kilometrow i zajelo to 6 dni.
Nie zwiedzilem calego swiata, ale ze swojego skromnego, podrozniczego doswiadczenia wiem, ze to miasta maja zabytki. Natomiast jeszcze nigdy nie wiedzialem zabytku, ktory ma wlasne miasto. Ale MP ma pierdolniecie i ma wlasne miasto. Nazywa sie Augaus Calientas i sklada sie z hoteli i restauracji. W sumie nic dziwnego, MP odwiedza rocznie setki tysiecy ludzi, ktorzy musze cos jesc i gdzies spac. A samo MP...
A MP robi wrazenie. Balem sie, ze miejsce to bedzie pekac w szwach turystow ktorzy beda wszystko zaslaniac, jednak na szczescie obszar jaki zajmuja ruiny jest tak duzy, ze z ludzi sie robia nieszkodliwe, kolorowe plamki na horyzoncie. MP to miejsce, ktorego nie da sie pochlonac na raz. Z nadmiaru wrazen z pewnoscia wiele szczegolow mi umknelo. Dlatego koniecznie bedzie trzeba wrocic
Jakos tak wyszlo, ze nie bylem sam. Trase pokonalem razem z 3 innymi osobami. Urocza, argentynska para i Amerykaninem japonskiego pochodzenia z Irlandzkim paszportem. A ze to ciekawe, to napisze troche o nich.
Jak przystalo na prawdziwego Amerykanina (dziadek byl japonczykiem, wiec to juz drugie amerykanskie pokolenie) John nazywa sie John i jest arcyinteresujaca postacia. Choc na oko ma ponad 40 lat, twierdzi ze jest studentem. Nie bylem w stanie jednak sie dowiedziec czego jest studentem. Jeszcze przed rozpoczeciem drogi John zyskal przydomek ‘Lock’. Wszystko za sprawa swojego imiennika z Lostow. John zawsze wszystko wiedzial (tylko czasem wszystko nie widzialo o Johnie). I tak np. John postanowil zrobic przenosna kuchenke gazowa. Wpierw googlowal temat przez 2h potem kolejne 6h montowal urzadzenie ktore skladalo sie z 2 puszek po piwie (na YT sa filmy jak to zrobic w 5min) Ostatecznie urzadzenie zadzialo, choc zanim zagotowala sie woda na herbate John spalil sobie spodnie. John jak na prawdziwego znawce przetrwania w Jungli wiedzial ktore dziko rosnace owoce sa jadalne, a ktore nie. Dzieki tej wiedzy najadl sie czegos malego i czerwonego po czym do konca marszu mial sra... ekhm lekkie klopoty z zaladkiem. W ten sposob zyskal druga ksywke- DondeEsBaño (gdzie jest toaleta?).
Natomiast Argentyska para jest przeurocza. On (Santiago) duzo starszy, wyklada na uczelni ‘TV production’ ona (Anna) studiuje biologie i nie zamierza sie uczyc angielskiego. On niosl ogromny plecak z przyczepionym namiotem, spiworami itd... Ona niosla skorzana torebke z rzeczami potrzebnymi do przygotowania yerby. Podczas gdy On rozstawial namiot przy -10 st. Ona gotowala wode na yerbe. Poza tym patrzyli na siebie z miloscia.
Jedno z marzen spelnione. Na szczescie mam ich duzo, wiec czas ruszac w droge!