Chile ma szerokości 500km (a w najwezszym 90) (właściwe to jadąc autobusem i rozglądając się na lewo i prawo widzi się krańce kraju) i ponad 6000km długości. A że stolica leży po środku kraju, to do Santiago, są prawie 3000 km. ‘Nic to jednak’ pomyślałem i uradowany działającym CS-em postanowiłem jeszcze pojeździć stopem. Bo słyszałem, że w Chile to nie problem. W swoich planach jednak prawdopodobnie pominąłem to, że słyszałem o tym z ust kobiecych. A płci żeńskiej zawsze i wszędzie łatwiej jest zatrzymać samochód, niż facetowi. Na wylotówce z Aricy spędziłem 5h. Zrezygnowany poczłapałem na stację autobusową, gdzie kupiłem bilet. Po 26h cały i zdrowy byłem w Santiago.
I tak narodziło się marzenie na ‘następny raz. Przejechać całe Chile autem. Ale ze znajomymi i swoim samochodem (może być też wynajętym.) Drogi jak w Niemczech:) widoki jak nie z tej ziemi. Co więcej, wraz ze zmianą długości geograficznej wszystko się zmienia. W ciągu doby, jakiej potrzebowałem na dostanie się do Santiago zobaczyłem: pustynie, góry, ocean, pustynie, lasy iglaste, palmy, pustynie, ocean i śnieg. A jeszcze pozostałe pół Chile nie widziałem. Kto chętny?
W Chile żyje 16 milionów ludzi z czego 7 mieszka w Chile. Także miasto jest bardzo duże i (jak już mój Chilijski entuzjazm dał o sobie znać nie raz) wspaniałe. Naprawdę nie sądziłem, że tak można się polubić z jakimś obcym miejscem. Tak jak od zawsze wiedziałem, że ze wszystkich miast w Polsce chciałbym żyć w Warszawie, tak od razu poczułem, że mógłbym też zamieszkać w Chile. I niestety opis dlatego nie będzie wyczerpujący. Kto przeżył takie zauroczenie z jakimś miejscem, zrozumie mnie bez słów. Kto nie przeżył, ten i tak by nie wyobraził sobie tego uczucia.
Tak czy siak chodzi o Momenty. A takich w ciągu 4 dni jakie spędziłem w Santiago miałem naprawdę wiele. Momentami były uśmiechy ludzi, które zabrałem, wino z lodami pite w miejscowej spelunie, dostanie się bez biletu na spektakl na który nie było biletów od miesiąca, słuchanie fenomenalnego freestylu bezdomnych gdy dowiedzieli się, że jestem z Polski, rozmowy na skłocie z punkami, którzy prawie nie znali angielskiego, trzymanie flagi z prezydentem Chile podczas spontanicznego festynu z okazji uratowania 40 górników zasypanych ponad 2 tygodnie temu 800m pod ziemią, a także wszystkie chwile, które zachowam dla siebie a które sprawiły, że do Santiago wrócę. I nie na 4 dni a na co najmniej 40.